PodziemnaArmia III RP |
My, wszyscy jak tu siedzimy, jesteśmy Podziemną Armią, która powraca po to, żeby powiedzieć o tamtych. Żeby pamięć o nich nie zaginęła. Bo mamy dzieci, bo mamy wnuki, bo mamy zobowiązania wobec Polski. Prof. Jan Żaryn, Warszawa 2 marca 2013 |
Nie ma chyba na ziemi nacji, która nie czciłaby swoich bohaterów. Pamięć przodków jest warunkiem historycznego trwania, państwa prowadzą zaś tzw. politykę historyczną służącą budowaniu świadomości narodowej i dumy. Dzieje się tak na całym świecie, ewenementem w tym zakresie jest jedynie... III RP. Celowo nie używam sformułowania "Polska", bo twór państwowy, w ramach którego przyszło nam żyć, z Polską ma coraz mniej wspólnego i sądzić można, że kiedyś, kiedy powróci już normalność, nazwę tę będziemy wspominać tak, jak wspomina się PRL. Jak słusznie zauważył Leszek Żebrowski, III RP nie wyrosła z drugiej, ale wprost z PRL. Może właśnie z tego powodu historia stała się przedmiotem politycznego przetargu. Jego uczestnicy zdają sobie sprawę, że od tego, jaka będzie pamięć historyczna, zależy kształt życia społecznego.
Strach przed polskością
Na początku lat 90. środowisko okrągłostołowe ukuło slogan, który brzmiał mniej więcej tak: "Polska przypomina psa, który zerwał się z łańcucha i nie wie, w którym kierunku ma pobiec, ktoś musi mu ten kierunek wskazać". Pomijając samą metaforę (Najjaśniejszą Rzeczpospolitą, o którą biły się pokolenia Polaków, przyrównano do podwórzowego kundla), kreatorzy nowej rzeczywistości nie dopuszczali do siebie myśli, że Naród, odwołując się do swoich tradycji i kultury, może sam zadecydować o swojej przyszłości. Początkowo spierano się o prawo do dziedzictwa po "Solidarności", dyskutowano zatem o agenturze w jej strukturach, okolicznościach porozumień Okrągłego Stołu itp. Jednak konstruktorzy nowej rzeczywistości szybko zorientowali się, że o wiele bardziej niebezpieczny z ich punktu widzenia jest stosunek do historii jako takiej. Jej znajomość pozwalała Polakom odbudować poczucie godności, poczuć się gospodarzami we własnym kraju, w łatwy sposób oddzielić narodowe dziedzictwo od ideologii uwiarygodniających uzurpatorów. Pamiętam jeden z wyborczych spotów Włodzimierza Cimoszewicza, w którym ten stał nad grobem swojego ojca – funkcjonariusza Informacji Wojskowej, a w tle pobrzmiewała "Pierwsza brygada". Starzy towarzysze zapewne pękali ze śmiechu, ale ilu dało się na ten obrazek nabrać? Niebawem pojawiło się hasło, że największym zagrożeniem dla Polski jest nie tyle odrodzenie komunizmu, ile odrodzenie Polski katolicko-narodowej. Na marginesie bieżących sporów politycznych pojawiały się więc nowe wizje wydarzeń historycznych, których wspólnym założeniem było stwierdzenie, że Polacy nie są Narodem kryształowym, że w naszej narodowej historii ukryte są wstydliwe zakątki. I tak np. rozpętała się dyskusja wokół adaptacji powieści "Ogniem i mieczem". Autorytety spierały się, czy ma to być wierne odwzorowanie Sienkiewiczowskiej narracji, czy też poprawna politycznie wizja, w której uciemiężony przez polskich magnatów lud ukraiński upomina się o słuszne prawa. Co powstało, wiemy. Film, który spełniłby chyba nawet oczekiwania stalinowskich cenzorów: psychopatyczny Jeremi Wiśniowiecki mordujący z zimną krwią Ukraińców, rozpita szlachta, która nie jest zdolna do walki, a w tle romans, pejzaże Dzikich Pól i charyzmatyczny Bohdan Chmielnicki. Na wszelki wypadek, gdyby widz nie wiedział, co ma myśleć, po premierze w porze największej oglądalności czołowy "autorytet" Jacek Kuroń wyjaśniał zawiłości czasów, przekonując, że Wołodyjowski i Zagłoba... nie znali języka polskiego, byli bowiem... Rusinami. Czytaj więcej: Resetowanie pamięci